Marcin Giełzak

Marcin Giełzak

Przedsiębiorca, dziennikarz, autor i współautor książek i artykułów, ekspert w dziedzinie nowoczesnych technologii i innowacyjnych modelów biznesowych.
Więcej

Kim byli luddyści

Widmo luddyzmu

Po Warszawie krąży widmo – widmo luddyzmu. Tak przynajmniej twierdzą dziennikarze i politycy, którzy postanowili zaangażować się w spór między taksówkarzami a Uberem.

 

Nie wnikam w tym miejscu w istotę konfliktu między tradycyjnymi korporacjami taksówkarskimi a wiodącym podmiotem „access economy”. Podejmowałem tę kwestię już kilkukrotnie w przeszłości, broniąc taksówkarzy przed nagonką prasy, Ubera przed agresją taksówkarzy, transport współdzielony jako taki przed pełnym utożsamieniem z najgorszymi praktykami amerykańskiej firmy. Teraz chciałbym zająć się kwestią, która pojawiła się na marginesie tych dyskusji, w jej warstwie symbolicznej. Spróbuję się podjąć obrony luddystów.

 

Wiem – zadanie wydaje się karkołomne. Mówimy tu przecież o ludziach, którzy mieli rzekomo hamować rozwój techniki i społeczeństwa brutalnie niszcząc maszyny w warsztatach, w których pracowali. Ciemni, brutalni i dający się łatwo otumanić demagogicznym przywódcom – takim jak (nie)sławny Ned Ludd – stanęli po niewłaściwej stronie historii, za co spotkała ich zasłużona kara.

 

Rzecz w tym, że właściwie wszystko w tej popularnej narracji jest nieprawdą. Angielscy tkacze wcale nie byli przeciwni postępowi technologicznemu. Większość z nich należała do robotniczych elit, byli wykwalifikowani, i uwzględniając ówczesne realia, całkiem nieźle wyedukowani. A (nie)sławny Ned Ludd nigdy nie istniał.

 

Anatomia buntu

Zajścia, które dały początek legendzie miały miejsce w 1811 roku na obszarze północnej Anglii. Gdyby sugerować się obrazami, jakie podsuwają nam powieści w rodzaju Dumy i Uprzedzenia, moglibyśmy dojść do wniosku, że trwające latami wojny z rewolucyjną i napoleońską Francją niewiele obchodziły wyspiarskie społeczeństwo. Być może sporo się działo na morzach i na kontynencie, ale „radosna Anglia” była daleko od zgiełku i pożogi europejskich zmagań. Jeśli jednak sięgniemy do opracowań historycznych, dowiemy się, że skutki konfliktu były odczuwane dość brutalnie przez przeciętnego Brytyjczyka.

 

Blokada kontynentalna narzucona Europie przez Paryż mocno uderzała w angielski handel. Postawione w trudnej sytuacji przedsiębiorstwa zwalniały pracowników. Dla większości z tych ostatnich bezrobocie oznaczało głód, poniewierkę, niejednokrotnie śmierć. Jednocześnie przykład rewolucyjnej Francji – zapośredniczony przez pisma radykałów takich, jak Thomas Paine – pokazywał, że lud nie musi być bezbronny wobec woli klas posiadających. Doświadczenie pokazywało jednak, że te ostatnie nie poczynią żadnych ustępstw, jeśli nie zostaną do tego przymuszone. Każda próba wciągnięcia parlamentu do sporu między pracownikami a pracodawcami kończyła się fiaskiem. Nawet dramatyczne relacje o całych rodzinach umierających z głodu nie skłoniły przedstawicieli narodu do podjęcia interwencji. (Chlubny wyjątek stanowił tutaj lord Byron – jego sławna oracja w Izbie Lordów miała potężny wydźwięk moralny, nie zmieniła jednak nic w zakresie polityki realizowanej przez rząd).

 

Wszystko to wyrobiło wśród tkaczy przekonanie, że nie mają nic do stracenia. Okoliczności wymagały od nich podjęcia akcji bezpośredniej. Warunkiem jej sukcesu było znalezienie sposobu na to, aby wymusić na stronie przeciwnej ustępstwa. Szybko okazało się, że najlepszym środkiem nacisku jest niszczenie maszyn. Te ostatnie stały się więc swoistymi zakładnikami w konflikcie między tkaczami a właścicielami warsztatów. Groźba utraty niemałych środków poświęconych na ich zakup miała w zamiarze pracowników złamać pracodawców. Działania te poparli nawet właściciele mniejszych warsztatów, którzy również odczuwali negatywne skutki mechanizacji produkcji.

 

O jakich skutkach mowa? Na poziomie społecznym dało się je zauważyć gołym okiem. Pracodawcy masowo zwalniali wykwalifikowaną kadrę zastępując ją kobietami, a jeszcze chętniej dziećmi, do obsługi maszyn nie trzeba było bowiem żadnych większych kompetencji. Młodociani byli także siłą roboczą, której można było mniej płacić, a łatwiej było ich kontrolować. Nagle pojawiła się więc niemała grupa mężczyzn w sile wieku, który albo przeszli na utrzymanie swoich dzieci, albo patrzyli, jak te dzieci umierają z głodu. W takiej sytuacji wybuch był tylko kwestią czasu. Weźmy też pod uwagę, że mówiliśmy tu o robotniczej elicie. Wielu spośród luddystów umiało czytać i pisać, było zorientowanych w zajściach amerykańskich i francuskich. Umieli się też organizować i działać w sposób metodyczny. Dobrze obrazuje to fakt, że do spisku dopuszczano tylko tych, za których inni luddyści mogli ręczyć i którzy złożyli przysięgę dochowania tajemnicy. Tacy ludzie doprowadzeni do skrajnej desperacji byli bardzo groźni dla obowiązującego porządku.

 

Nie bez znaczenia były też przesłanki ekonomiczne. Maszyny pozwalały na produkcję tanią i masową – za cenę niskiej jakości. Właściciele mniejszych warsztatów oraz tkacze uważali, że ich prestiż zawodowy nie przetrwa tego zalewu taniego ersatzu.

 

Kapitan Ned Ludd

Na przełomie 1811 i 1812 roku luddyści przeszli do akcji. Bunt rozpoczął się w Nottinghamshire, ale szybko rozprzestrzenił się na Lancashire oraz Yorkshire. Zwyczajowo robotnicy zaczynali od wystosowania ultimatum: pracodawca miał się zgodzić na wyniesienie maszyn z fabryki i przywrócenie zwolnionych pracowników. Jeśli odmówił, luddyści dokonywali ataku pod osłoną nocy, niszcząc maszyny przy użyciu wielkich młotów. Właśnie w toku tych zmagań narodziła się legenda Neda Ludda, zwanego „Kapitanem”.

 

Według najpopularniejszej wersji wydarzeń Ludd miał być czeladnikiem tkackim z miasteczka Antsey nieopodal Leicester. W czasie niepokojów w tamtejszym warsztacie Ludd został ciężko pobity na rozkaz właściciela. Młody chłopak w odwecie zniszczył maszynę przędzalniczą. Kilkanaście lat później ten sam Ludd miał stanąć na czele buntu, który ogarnął dużą część kraju. Jednym z symbolów robotniczego zrywu stał się młot Ludda nazywany „Wielkim Enochem”. Dziś przyjmuje się, że tkacz z Leicestershire był ludową legendą stworzoną na użytek propagandy luddystów.

 

Reakcja władz była natychmiastowa. Przeciw luddystom rzucono więcej żołnierzy niż przeciw armiom Napoleona w Hiszpanii. Niszczenie maszyn parlament ogłosił przestępstwem karanym śmiercią przez powieszenie. Za sam udział w spisku groziło zesłanie do Australii. Ataki na warsztaty coraz częściej zamieniały się w krwawe starcia luddystów z wojskiem. Ich areną coraz częściej stawały się też większe miasta – przede wszystkim Manchester. W odpowiedzi na nasilające się represje luddyści zaczęli także dokonywać zamachów na najbardziej znienawidzonych urzędników oraz właścicieli warsztatów. Głośne morderstwo popełnione na znanym antyluddyście Williamie Horsfallu spotkało się z twardą odpowiedzią władz: publicznie powieszono 14 buntowników w mieście York w styczniu 1813 roku.

 

Od Ludda do Labour

Jesienią tego samego roku ruch luddystów był już rozbity. Zdarzały się jeszcze pojedyncze wystąpienia w różnych częściach kraju, ale Anglia odsunęła od siebie zagrożenie rewolucją społeczną. Zwolennicy Neda Ludda byli pokonani – ale sprawa ich przeżyła. Wielu spośród właścicieli warsztatów zdecydowało się na negocjacje i ograniczenie roli maszyn celem kupienia sobie spokoju w zakładach pracy. Równie liczni zgodzili się też na ustępstwa płacowe, w dużej mierze wracając do stanu rzeczy sprzed krytycznego roku 1809. Robotnicy uświadomili sobie, że relacje między nimi a pracodawcami powinna regulować umowa społeczna, która wiąże obydwie strony. Doświadczenie wspólnej walki pomogło stworzyć robotniczą świadomość oraz poczucie klasowej dumy. Nie jest przypadkiem, że to właśnie w Anglii powstały pierwsze związki zawodowe oraz jedna z pierwszych nowoczesnych partii robotniczych. Doświadczenie luddzymu unaoczniło też, że postęp technologiczny nigdy nie może dokonywać się za cenę postępu społecznego. Dlatego jeżeli ktoś uważa, że nazywanie innej osoby “luddystą” to obelga, należy wyprowadzić go z błędu.

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Ten post dostępny jest także w języku: angielski

11.07.2017

Inne teksty tego autora

Łódź: Biografia

Najlepsze historie miast czyta się jak biografie. Wiedział to Simon Sebag Montefiore, który swój bestseller o Jerozolimie opatrzył podtytułem: A Biography. Gęstość zaludnienia i intensywność zabudowy ...

Wojna i pokój na Sri Lance

Indyjski pisarz i dyplomata Shashi Tharoor powiedział kiedyś, że jeśli Ameryka to tygiel, w którym stapiają się różne nacje, to subkontynent wraz z wyspiarskimi przyległościami przypomina raczej thali...