Marcin Giełzak

Marcin Giełzak

Przedsiębiorca, dziennikarz, autor i współautor książek i artykułów, ekspert w dziedzinie nowoczesnych technologii i innowacyjnych modelów biznesowych.
Więcej

Wojna i pokój na Sri Lance

Indyjski pisarz i dyplomata Shashi Tharoor powiedział kiedyś, że jeśli Ameryka to tygiel, w którym stapiają się różne nacje, to subkontynent wraz z wyspiarskimi przyległościami przypomina raczej thali – szeroki talerz z wianuszkiem małych naczyń zawierających różne dania, a jednak pasujących do siebie i stanowiących nierozerwalną całość. Przykładem takiego thali bezsprzecznie jest Sri Lanka.

 

Przez setki lat żyli tam obok siebie buddyści, hinduiści, chrześcijanie, muzułmanie i animiści, potomkowie Ariów i Drawidów, osiedli tam przynajmniej dwa stulecia przed Chrystusem Tamilowie, jak i przybyli w tamte strony w okresie kolonialnym Burgerowie, czyli Europejczycy głównie holenderskiego pochodzenia. Tę mozaikę etniczno-wyznaniową jeszcze bardziej skomplikowały podziały klasowe i kastowe, niektóre pradawne (np. wyłączność na wykonywanie pewnych zawodów przypisana określonym rodom), inne całkiem świeżej daty, stanowiące pozostałość po brytyjskim panowaniu (zdolność mówienia po angielsku jako wyznacznik statusu społecznego).

Mało tego: dawny Cejlon był jak ogromny port, do którego zawijały wyładowane dobrami statki ze wszystkich królestw Indii, Chin, Persji, Abisynii, później Portugalii, Niderlandów, Francji, Hiszpanii i Anglii. Już chiński podróżnik Faxien (337-422) opisywał napotkane na tamtejszych targowiskach drogocenne kamienie: rubiny, turmaliny, granaty, a ponad wszystko sławne cejlońskie szafiry. Chwalił też wydajne rolnictwo oparte o złożony system irygacji. Piszący na przełomie VI i VII wieku bizantyjski geograf Kosmas snuje obraz prężnego ośrodka rzemiosła i handlu promieniujący na niemal całą Azję. Wyobrażenie o tamtejszym dostatku i rajskiej przyrodzie było tak silnie wpisane w indyjską mapę mentalną, że hinduski bóg bogactwa i urodzaju, Kubara, miał rezydować właśnie na dzisiejszej Sri Lance.

Każdy kraj tworzą jednak na poły geografia i historia. O ile ta pierwsza była, jak widzimy, dla Lankijczyków łaskawa, ta druga bywała już dużo bardziej kapryśna. To polityka, raz po raz, zamieniła „klejnot Oceanu Indyjskiego” w „krwawą łzę Indii” albo, bardziej współcześnie, „w Irlandię Północną w Południowej Azji”. Już portugalscy podróżnicy z XVI wieku dziwili się, że na atolu tak niewielkim powstać mogło kilka królestw, silnie odmiennych w zakresie mowy, wiary, obyczaju czy ubioru. Gdy po wojnach napoleońskich zainstalowali się tam Brytyjczycy, ich celem naturalnie nie było przekraczanie, ale umacnianie tych podziałów w imię zasady „divide and conquer”.

Naprzeciw siebie chcieli oni mieć nie rodzący się naród, ale „społeczności” posiadające sprzeczne interesy  i skonfliktowane ze sobą elity. Antagonizmy te dodatkowo pogłębiło „uklasownienie” konfliktu, tutaj wyrażające się z półjawnej preferencji w zakresie dostępu do wykształcenia i urzędów, jaką obdarzono jedną z grup etniczno-wyznaniowych.

 
Niczym w Rwandzie podzielonej na Tutsi i Hutu wychowały się więc całe pokolenia utożsamiające tę drugą etnię ze wszystkimi swoimi problemami i nieszczęściami, niechętne do dzielenia z nią jednego kraju. I podobnie jak w Rwandzie oraz całym szeregu państw stworzonych na gruzach imperiów kolonialnych, spór o „odziedziczone” po Europejczykach państwo i towarzysząca mu potrzeba politycznego samookreślenia popchnęły rywalizujące ze sobą grupy narodowościowe do wojny domowej.

 

Świat poznał konflikt, który pogrążył Sri Lankę w dekadach wyniszczających walk (1983-2009) dzięki sławie – albo niesławie – jaką zdobyła organizacja zbrojna, która wysunęła hasło utworzenia z północnej i wschodniej części dawnego Dominium Cejlonu samodzielnego państwa – Ilamu. Jej nazwa to Tamilskie Tygrysy.

Aby zrozumieć historyczne i społeczne przeploty i całą złożoność kontekstów związanych z walką tamilskich powstańców (bądź zależnie od sympatii politycznych: terrorystów) trzeba byłoby zbadać dzieje nie tylko samej wojny domowej, ale ogólnie współżycia wielości grup etnicznych i religijnych na Sri Lance, a tak naprawdę: również w sąsiednich Indiach, a nawet w odległej Holandii, gdzie żyje niemała lankijska diaspora. Tę pracę szczęśliwie wykonała łódzka badaczka Kala Dobosz, od 12 lat zgłębiająca dzieje tego kraju nie tylko w bibliotekach, ale również w toku podróży oraz rozmów ze świadkami historii. Wynikiem jej studiów jest praca Niepamięć i niedziałanie. Wojna i pojednanie w Sri Lance. Książka ta, jak część świata, o której opowiada, jest niejednorodna, wielowątkowa, zachęca do ponownej lektury właściwie bezpośrednio po jej ukończeniu.
 
Gdy autorka rozmawia z uchodźcami, którzy zbiegli przed okrucieństwem wojny na bogaty Zachód albo społecznikami, którzy pozostali na miejscu, aby nieść pomoc potrzebującym, jej wywód ma wartość reportażu, a we fragmentach najbardziej przejmujących świadectwa.

 

Łatwo jednak zmienia rejestr, gdy oferuje nam wyważony, uporządkowany opis rozwoju konfliktu, jak i późniejszych inicjatyw na rzecz pojednania. Łódzka badaczka zdradza też pewne aspiracje teoretyczne, twórczo odwołując się do aktualnej literatury poświęconej studium nad globalizacją, tożsamością etniczną, rolami płciowymi. Jak wiadomo, nic bardziej praktycznego i intelektualnie stymulującego niż dobra teoria. Omówione przez Kalę Dobosz rozważania np. odnośnie teorii pojednania bez trudu można przyłożyć choćby do relacji polsko-ukraińskich i na ich bazie wypracować ciekawe wnioski. Wszystko to, choć mogłoby równie dobrze stanowić przyczynki do napisania kilku różnych prac, niczym we wspomnianym już thali jednak do siebie pasuje i stanowi jedną, naprawdę zajmującą, całość.

Komentarze

Ten post dostępny jest także w języku: angielski

5.07.2021

Inne teksty tego autora

Łódź: Biografia

Najlepsze historie miast czyta się jak biografie. Wiedział to Simon Sebag Montefiore, który swój bestseller o Jerozolimie opatrzył podtytułem: A Biography. Gęstość zaludnienia i intensywność zabudowy ...

Nieodzowność innowacji

Zacznijmy od krótkiej maksymy, która posłuży nam tu za motto: nie tyle firmy tworzą innowacje, ile innowacje tworzą firmy.   W 1907 roku młody, szwedzki inżynier, Sven Windquist, opatentował jednorzęd...