Łukasz Krawczyński

Łukasz Krawczyński

Więcej

Łagodność „Bałut…”

W atmosferę święta, od którego zaczyna się rozgrywająca się około 1914 roku akcja Bałut. Powieści o przedmieściu, Rabon wprowadza czytelnika za pomocą kilku barwnych opisów.  Z nieba leje się żar, żydowscy chłopcy opróżniają kolejne butelki wódki i przechwalają się przed lepkimi od potu dziewczętami. Jest coraz bardziej duszno, kilku zamroczonych alkoholem mężczyzn leży w palącym słońcu, a kolejne pary schodzą razem do stawu, skąd słychać już przytłumione jęki i krzyki. Klimat gęstnieje, robi się ociężały i senny. Rabon wciąż na nowo – jakby odmierzał tym jakiś powolny rytm –  przywołuje obraz rzeźni dla psów, położonej niedaleko miejsca zabawy, z której bezustannie dochodzi rozpaczliwe szczekanie. Tym razem ujadanie przybiera na sile, jest coraz bliższe. Przeznaczone na śmierć zwierzęta zostały naszczute na świętujących. Ci chwytają za noże.

 

Opowiedziana w Bałutach… historia jest zwięzła i mało zajmująca. To raczej szkic, który ma spajać kolejne sugestywne sceny. To właśnie te obrazy, ich gęsta atmosfera i sposób, w jaki działają na wyobraźnię, stanowią crème de la crème powieści Rabona. Tak jest z fragmentami, które symbolicznie spajają niedokończoną powieść: dantejskie święto z pierwszego rozdziału oraz obraz zalewającej dzielnicę powodzi, który rozpoczyna ostatnią część książki.

 

Bałuty… za sprawą podjętego tematu, ale przede wszystkim ze względu na styl i sposób opisu kojarzą się z wydaną rok później (w 1935) Śmiercią na kredyt L. F. Celine’a. Tam jednak gdzie Francuz grozę świata koślawił i zarazem oswajał groteską, Rabon znieczula, ledwie uchwytną, łagodnością. Ale łagodnością taką, jak sam Rabon – aspołeczny, rozgoryczony i wybuchowy typ, z zielonkawą cerą i „brązowymi, łagodnymi oczami, jak u zaspanej kury” – paskudną. Dobrem, które nie ma nic wspólnego z prostym kontrastem między nieprzystawalnością Josla – małego chłopca, bohatera powieści – do bezwzględnej i raczej beznadziejnej rzeczywistości, która go otacza. Rabon się nie użala, nie traktuje ulgowo ani swoich postaci, ani czytelników. Z zacięciem dokumentalisty prowadzi czytelnika przez gehennę zwierząt i ludzi, często serwując paskudne szczegóły. Jednocześnie, dzięki tej ulotnej i różnorodnej – jak w pierwszym rozdziale, gdzie przybiera formę spotęgowanej upojeniem i upałem nierzeczywistości – ale jednak zawsze obecnej łagodności, Rabon przyswaja grozę i pozbawia ją odpychającej obcości. Znieczula czytelnika, dzięki czemu może go tym przerażeniem jeszcze bardziej karmić.

 

Sam również nie wstaje od stołu. Jisroel Rabon zginął w 1941 roku w Ponarach, w wieku czterdziestu jeden lat.

 

 

 

Komentarze

Ten post dostępny jest także w języku: angielski

27.02.2017

Inne teksty tego autora

Dlaczego warto oglądać filmy postapokaliptyczne?

Odliczanie do nowego roku nie mogło zagłuszyć drugiego, jeszcze cichego – ale coraz bardziej natarczywego – odliczania. Puszczony w ruch na fali zimnowojennego zagrożenia Zegar Zagłady da się słyszeć ...